Moja fascynacja szlakiem Pacific Crest Trail zaczęła się po przeczytaniu książki Cheryl Strayed i późniejszym obejrzeniu ekranizacji z rolą główną Reese Witherspoon. Jakie emocje wywołał dla mnie opis tejże wędrówki opisałam kilka lat temu tutaj: Dzika Droga

            Podczas mojego rocznego pobytu w Kalifornii trafiłam na bardzo inspirujący wykład podróżnika, który dany szlak pokonał wspólnie z żoną. Pisałam o tym dwa lata temu tutaj: PTC

  

          Wreszcie nadszedł moment kiedy to moje własne stopy dotknęły szlaku PCT i mogłam rozkoszować się krótkim spacerem wyobrażając sobie co by było, gdym krótki spacer pewnego dnia zamieniła na półroczną wyprawę. Opisałam to tutaj: Spacer szlakiem PCT 

  Na spacerze i rozmyślaniach się skończyło. Wróciłam do Polski, ale wspomnienia wracały.

       

            Dzisiaj jestem ponownie w tym samym miejscu, w Kalifornii, po roku od wyjazdu i mam wspaniałą możliwość spędzenia kilku dni w domu do którego zostałam zaproszona. Do domu podróżników, indywidualistów, pasjonatów i co jest najprawdziwszą prawdą – aniołów, co udowodnię już za kilkanaście wersów! 🙂

            

            Co ważne dla mojej dzisiejszej opowieści Joasia, nasza gospodyni także zafascynowana jest szlakiem PCT i kiedy czas jej na to pozwala zabiera plecak i wyrusza na tygodniowe spotkania sam na sam z przyrodą. Takim sposobem zamierza przejść cały szlak we własnym tempie i w swoim czasie. Totalnie po swojemu. 🙂

            Moi gospodarze, czyli Joasia i Witek, byli pierwszymi Polakami w Kalifornii jakich poznałam, gdy rozpoczynaliśmy swoją przygodę. Jak to najczęściej bywa, zbieg okoliczności sprawił, że trafiłam na stronę Witka, który organizuje spotkania Polonii w danym regionie. Dzięki tym spotkaniom poznałam niesamowitych ludzi, którzy dali mi wsparcie i pomogli bardzo szybko zaklimatyzować się na amerykańskiej ziemi. Dziś nie wyobrażam sobie jak wyglądałby mój pobyt w Stanach gdybym nie trafiła do tego klubu o wdzięcznej nazwie PIE.

            Po roku wracając do Kalifornii spędzamy kilka dni w domu Joasi i Witka. I chociaż znamy się już ponad dwa lata i wiem, że to wspaniali ludzie, to te kilka dni pozwoliło mi odkryć jak bardzo są wyjątkowi, a ich największa wartość to niesamowita skromność, bo wielu rzeczy o nich samych nie dowiedziałabym się zapewne nigdy, a dopiero wspólny dach nad głową pokazuje najprawdziwszą prawdę o ludziach.

            Moi gospodarze są fascynującymi ludźmi, dlatego poświęcę każdemu z nich osobny artykuł, bo chociaż bardzo dłuuuugo zajęło mi wyciągnięcie z nich informacji, które sprawiły, że zrobiłam wielkie oczy i nie mogłam uwierzyć, że znam ich tyle czasu i dopiero teraz na jaw wychodzą fakty, które mogą posłużyć jako inspiracja dla innych. Ja jestem oczarowana i zainspirowana. Niebawem poznacie ich bliżej 🙂

            Tymczasem dobiega południe kiedy Joasia informuje nas, że w domu pojawi się kolejny gość. Nasz nowy towarzysz wygląda jakby przeszedł burzę piaskową, ale jak się szybko okazuje jest to wynik ponad miesząca spędzonego na szlaku PCT! Tak 🙂 właśnie tak, mam kolejną okazję poznać człowieka, który zdecydował się wyruszyć tym szlakiem.

            Kiedy Rocco wykąpał się, zjadł i odpoczął siadamy wspólnie z kubkami herbaty, by po chwili zanurzyć się w opowieściach tego wyjątkowego gościa, którego miałam ogromną przyjemność wysłuchać.

pct_trailjpg

            Rocco, a w zasadzie Sage – na szlaku prawie każdy przyjmuje inne imię – od licealnych lat marzył, by zmierzyć się z PCT. W lipcu 1971 roku ukazał się obszerny artykuł w National Geographic opisujący jak wiele różnych szlaków rozciągających się od Meksyku po Kanadę wzdłuż oceanu połączyły się w jeden, ogromny tworząc tak pasjonujący wielu szlak Pacific Crest Trail. To właśnie ten artykuł wywarł ogromne wrażenie na Rocco i wbił się w jego pamięć jako marzenie do zrealizowania. Marzenie, które czekało cierpliwie kilkadziesiąt lat.

Jak przygotowywał się do wyprawy? Kto zmotywował Go do ostatecznej decyzji, która lubiła odkładać się w czasie? Jakie są największe zagrożenia podczas wędrówki? Jak często ma kontakt z rodziną? Ile dziennie pokonuje kilometrów? Czy boi się dzikich zwierząt? Czy lubi towarzystwo innych ludzi na szlaku, czy woli być sam?

            Zaparzcie sobie duży kubek ciepłej herbaty i zapraszam na opowieść człowieka, który w swoim plecaku najwięcej miejsca poświęcił na życiowe doświadczenia, dzięki którym z ogromnym spokojem podąża trasą Pacific Crest Trail. Który ufa sobie i nie boi się drogi jaka wciąż przed nim.

pct_zrobtoposwojemujpg

            7 kwietnia dokładnie o o 7 rano wyruszy wraz z 26 innymi, odważnymi w półroczną podróż. Chociaż na starcie jest ich 27 to nie każdy ukończy trasę, nie każdy też ma taki cel. On chce dotrzeć do granicy z Kanadą do października zanim śnieg uniemożliwi dalszą podróż. Czy tak się stanie, sam tego nie wie, bo natura i życie potrafi zaskakiwać i zmieniać nasze plany, więc nic na siłę.

            W czasie pierwszej mili ludzie rozpraszają się, gdyż każdy ma inne tempo. Chociaż inni go prześcigają, on nigdzie się nie spieszy, przecież ma czas. Dziennie nie zamierza przekraczać ok 10 mil.

            Podczas tego szlaku nie ma wygranych, każdy robi to z własnych pobudek. Zdarzają się jednak sytuacje tragiczne. Punktami najbardziej niebezpiecznymi są wg Niego przejścia przez rwące rzeki i przez góry. Górskie ścieżki nierzadko są szerokości stóp i wystarczy chwila nieuwagi, by spaść, dlatego zawsze koncentruje się na tych przejściach i nigdy nie rozgląda maszerując. Gdy coś go zachwyci lub zaniepokoi zatrzymuje się i dopiero wtedy rozgląda, dzięki czemu nie ma mowy o potknięciu i przypadkowej utracie równowagi. W przedzieraniu się przez rzekę duże niebezpieczeństwo stanowi nie ona sama, a o dziwo plecak. Za każdym razem mierząc się z wodą rozpina plecak na piersi i w pasie. Ten prosty trik pozwala w przypadku upadku szybko pozbyć się balastu. Kiedy jesteśmy zapięci, niestety upadek i ciężar plecaka powoduje wywrotkę na plecy i trudno jest rozpiąć w tej sytuacji plecak, tym bardziej, że rwąca rzeka nie czeka na nasz refleks i bez ostrzeżenia wciąga w silne nurty.

            Drugiego dnia trafia na Bluebird z którą przemierza wiele kilometrów rozmawiając o podróżach, pasji i wędrówce. Podczas wspólnego czasu zaprzyjaźnią się. Ludzie na szlaku są bardzo życzliwi, pomocni i wspierający, chociaż każdy jest odpowiedzialny za samego siebie.

sage_roccojpg

            Każdego dnia dokładnie o 18:00 zaczyna brzęczeć alarm na jego zegarku. To znak, by zaczął szukać noclegu. Ma na to ok godziny, zanim zacznie się ściemniać i robić zbyt niebezpiecznie na dalszą wędrówkę. Ma za sobą doświadczenie, gdy wysiadła mu bateria w latarce czołowej podczas wieczornej wędrówki w górach i zgubił drogę. Bez miejsca na nocleg, pośród gór i z widocznością bliską zeru każdy kolejny krok niesie za sobą ogromne ryzyko. Na szczęście miał zapasową mini latarkę, którą trzymając w ustach oświetlał każdy krok, by wydobyć się z labiryntu. Od tamtej pory każdego wieczoru alarm przypomina mu, by nie czekać ze schronieniem do zmierzchu.

pct_trail_californiajpg

            Pytam Sage o dzikie zwierzęta, bo sama obawiam się ich najmocniej. Odpowiada, iż zwierząt boi się najmniej, chociaż stara się nie wchodzić im w drogę, bo one prawie nigdy nie wchodzą w drogę jemu. Bardziej od zwierząt boi się ludzi, ale nie innych pieszych, tylko tzw. imprezowiczów, których można spotkać od czasu do czasu w większych puntach na trasie, gdzie przybywa młodzież chcąca bawić się przy ognisku w towarzystwie dużej ilości alkoholu. Nie są to wędrowcy PCT i ich należy się wystrzegać.

            Wracając na chwilę do dzikiej zwierzyny i wskazówki Sage odnośnie rozpinania plecaka, Bluebird opowiada swoją przygodę, gdy spotkała niedźwiedzia Grizzly. Co prawda było to na innym szlaku i była w towarzystwie męża i innych podróżników, jednak to, co zobaczyła przeszyło ciarkami wszystkich łącznie ze mną słuchającą tej historii. (Osoby o wrażliwych nerwach niech ominą poniższy akapit – serio!)

            Idąc szlakiem natrafili na Grizzly kopiącego w ziemi. Na jego widok wszyscy zamarli nie mogąc zrobić kroku. Po krótkiej chwili niedźwiedź wyciągnął z ziemi świstaka i rozerwał go na pół oddając się powolnej konsumpcji najpierw jednej części, a potem spokojnie drugiej. Ten moment obudził w oglądających to widowisko, panikę i jedna z osób z ogromnym plecakiem chcąc uciekać upadła na plecy, a właściwie na ogromny plecak i ponieważ był on zapięty nie potrafił się z niego wyswobodzić krzycząc w niebiosa i zwracając na wszystkich uwagę niedźwiedzia. Moment, gdy Grizzly zauważył wrzeszczącą, spanikowaną ekipę ponownie sparaliżował pozostałych, którzy zamarli w bezruchu. Mąż Bluebird spokojnie sięgnął po aparat i zamiast panikować zrobił zdjęcia zbliżającego się w ich kierunku niedźwiedzia. Nie wiem, skąd u niego taki spokój i czy kierowała nim chęć uwiecznienia ostatnich chwil 😉 ale niedźwiedź ominął wszystkich bokiem, na całe szczęście biedny świstak dostarczył mu należytej porcji kalorii.

pct_markjpg

            Kończąc temat dzikiej zwierzyny, to jednak należy pamiętać, co wabi zwierzęta najmocniej. Oczywiście jedzenie. Bardzo ważne jest odpowiednie jedzenie na szlaku i właściwe przechowywanie tego jedzenia. Worki i metalowe pudełka tłumiące zapachy to podstawa. Są też specjalistyczne “bear canister”, pojemniki chroniące żywność przed niedźwiedziami. Jednak niedźwiedzie są sprytne i nawet ostatnie badanie nad bear canister pokazało, że niedźwiedziowi udało się szponem wbić w odpowiednią zakładkę i rozbroić skomplikowany mechanizm dostając się do jedzonka. Dzisiaj większość zawiesza worek z żywnością wysoko na drzewie. Najważniejsza wskazówka to jednak pozostawianie jedzenia w bezpiecznej odległości od swojego noclegu.

            Sage nigdy nie jada posiłków w swoich obozach. Zarówno śniadanie jak i kolację je podczas wędrówki. Jest to bardzo rozsądne, bo jedząc w drodze ma mniejszą szansę na spotkanie oko w oko z głodnym zwierzakiem.

pctjpg

            Moje kolejne pytania są już bardziej przyziemne. Ile ważny plecak? Jak zdobyć pozwolenie na wędrówkę szlakiem? I najważniejsze, co robi na PCT?

            Kiedy kończymy wspólne śniadane i już wiem, że za moment odwieziemy Sage na trasę, z plecakiem ważącym tego dnia ok 25 kg, pytam o najbardziej interesujące mnie pytanie, choć zarazem wiem, że to jest bardzo osobista sprawa i każdy ma prawo najważniejsze pobudki przed ruszeniem w drogę zachować tylko dla siebie.

            Sage jednak uchyla rąbka tajemnicy. Po 25 latach pracy dla amerykańskiej armii i przejściu na emeryturę stwierdza, że właśnie nadszedł moment, by zrealizować swoje odkładane w czasie marzenie. Właśnie na emeryturze. Wyrusza w podróż w 2017 roku, jednak sprawy rodzinne każą mu przerwać wędrówkę.

pct_viewjpg

            No tak, zawsze coś może pokrzyżować nam plany lub sprawić, że coś jest po prostu ważniejsze. Życie rodzinne na szczęście stabilizuje się i marzenia znowu odżywa.

Początkiem 2019 roku żona Vivienne powie Mu:

 “Zrób to teraz! Idź ponownie na PCT! Ja zostanę z dziećmi i wnukami i poradzimy sobie, a Ty spełnił marzenie, bo kiedy jak nie teraz!”

            Chyba nie można wymarzyć sobie lepszej motywacji niż wsparcie najukochańszej osoby. Zaczynają się przygotowania do ponownego wyjścia. Punkt pierwszy to oczywiście termin i uzyskanie zgody na przejście. W dniu wystartowania strony udzielającej przepustki już o godz. 5:00 rano, kiedy Sage zarejestruje się czeka przed nim już ponad 3000 chętnych. To zdecydowanie za dużo, by spełnić marzenie o podróży jeszcze w 2019 roku. Odbiera telefon od swojej przyjaciółki z Australii, która także rejestruje się na wyjście mając przed sobą 700 ochotników. To o wiele lepsza perspektywa dlatego zapisuje Sage z australijskiej strony. Dzięki temu Sage wie już dokładnie, że 7 kwietnia wyruszy na PCT. Zaczyna wzmożone treningi kondycyjne, chociaż mimo swoich 61 lat kondycji może pozazdrościć mu wielu młodszych podróżników. Wszystko co najważniejsze w tej podróży to nasza psychika i wsparcie bliskich. Codziennie kontaktuje się z żoną! To ich rytuał, by chociaż krótką wiadomość wysłać po przebudzeniu i wieczorem, kiedy jest już po dziennej wędrówce. Telefon satelitarny pozwala być w stałym kontakcie i daje poczucie bezpieczeństwa pokonując kolejne samotne mile.

            Sage przyzna mi się, że podczas pierwszej próby pokonania PCT w 2017 roku stronił od ludzi. Omijał wspólne noclegi. Chciał być sam. Jak twierdzi było mu to wtedy potrzebne. Teraz jednak bardzo ceni sobie towarzystwo innych i poznawanie innych ludzi na szlaku, jest to dla niego ogromną wartością. Tak poznał Bluebird, dzięki której ja mogłam poznać Jego. Tak więc to właśnie ludzie w naszym życiu prowadzą nas do nowych ścieżek.

pct_hikersjpg

hikers_on_pctjpg

            Kiedy żegnałam się z Sage na szlaku powiedział mi, że na całym PCT jest wielu tzw. Trail Angels, osób, które wspierają podróżników mierzących się z ta wymagającą trasą. Zdradził mi, że najprawdziwszymi jakich spotkał do tej pory byli Joasia i Witek. Zgadzam się z Nim w 100 procentach, bo sama także doświadczyłam ich dobra. 

rocco_sagejpg

            Jestem ogromnie wdzięczna Joasi, tak to właśnie jest Bluebird, za tak wiele i za to, że dzięki jej otwartym skrzydłom mogłam także poznać Rocco (Sage). Ja także dotarłam do punku w którym najbardziej fascynującą podróżą jest poznawanie ludzi j ich fascynujących historii. Każda jedna jest warta opowieści.

angels_trailjpg

Bluebird i Sage

Drogę Sage możecie także śledzić na jego kanale youtube:  North of 61

fullsizeoutput_52f7jpeg

c.d.n.

Wysłuchała i opisała,

Diana Dyba