Jeszcze długo po zakończeniu projekcji filmu siedzę w fotelu. Moje myśli w tempie wyrzutni rakietowej próbują zrozumieć ostatnie 100 minut. Nie nadążam i nie wiem czy to zasługa całego filmu, czy samej końcówki, która brutalnie wbija mnie w fotel. Po prostu odcina prąd, zmuszając mnie do szukania dodatkowych źródeł energii.
Reżyser chyba osiągnął swój cel – milion myśli na sekundę i wybuch emocji. Czuję złość, rozczarowanie, smutek…
Kinową salę opuszczam ostatnia.
Bardzo trudno ocenić mi dany obraz – po prostu nie wiem czy mi się podoba. Wzbudził we mnie tyle emocji, że nie jestem w stanie stwierdzić czy to było dobre, bo przecież wzbudziło emocje (z całą pewnością nie jestem obojętna) czy to było złe, bo dziwnie czuję, że moje granice zostały naruszone.
Film umiejscowiony w latach 90-tych przywołuje wspomnienia mojego dorastania. Choć na szczęście podobieństwa widzę jedynie w szarych blokach, ciasnych mieszkaniach i trwałych ondulacjach ; )
Zdecydowanie w filmie brakuje mi pozytywnych sytuacji. Nawet małej iskierki ledwo się tlącej, która dałaby małą nadzieję – na lepsze jutro, na zrozumienie siebie, na walkę o własne szczęście…na prawdziwą wolność i miłość.
W całym obrazie szukałam właśnie Jej – Miłości. Niestety jej nie znajduję, a jeśli gdzieś była to pokazana jako zgliszcza i popiół.
Żaden z bohaterów nie kocha siebie, wiec jak można mówić o miłości do innych osób. Każdy przybrał sztuczny uśmiech i zgadza się na wszystko – tylko co to jest to wszystko?
Życie w niezgodzie ze sobą. Życie przeciwko sobie i własnym pragnieniom.
Wszyscy w potrzasku, zamknięci w szarych klatkach własnych uprzedzeń i schematów. Nikt się nie wychyla.
Można co najwyżej uchylić klatkę ptakom, aby choć chwilę pofruwały na wolności. Szamoczą się wtedy, nie potrafiąc się nią naprawdę cieszyć – bo jak można się cieszyć chwilową wolnością, gdy wiemy, ze musimy wrócić do klatki. Naprawdę musimy?
Zjednoczone stany miłości, bo właśnie ten film tak mnie poruszył i upewnił mnie w jednym – nie ma we mnie zgody na brak miłości. Brak zrozumienia. Nie ma we mnie zgody na szablony i schematy. Brak nadziei w filmie pokazał mi jak wiele jest jej we mnie.
Dziękuję Panie Wasilewski, bo było to bardzo dobre i ważne dla mnie 100 minut.
Dobre filmy to takie, które poruszaja i długo się o nich pamięta. Dla mnie takim filmem był “Plac Zbawiciela”. Po Twojej recenzji myslę, że ze Stanami….. będzie podobnie. No nic, trzeba obejrzec 🙂
Bardzo jestem ciekawa Twojej opinii po obejrzeniu filmu – czekam zatem 🙂
Moim niezapomnianym filmem była La Strada Felliniego, ale jak ją oglądałem “po latach” to już nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.