Do Parku Narodowego Yosemite trafiam podczas mojej pierwszej wyprawy na zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej. Po dwóch tygodniach spędzonych w samochodzie, przemierzając Arizonę dojeżdżamy do Kalifornii i zamglonego San Francisco. Odpoczynek trwa krótko, bo już następnego dnia pakujemy się do wypełnionego po brzegi autobusu, który zabierze nas do niesamowitego Parku Przyrody jakim jest Park Narodowy Yosemite. Park ma powierzchnię 3081 km2 i oczywiste jest, że podczas jednodniowej wycieczki jaką sobie zafundowaliśmy nie będziemy w stanie zwiedzić całego terenu, ale to co zobaczyłam podczas kilkugodzinnego pobytu na zawsze zostanie w mojej pamięci.
Autobus po przeszło 4 godzinach jazdy dociera na miejsce i zaczynamy pieszą wędrówkę.
Dla pasjonatów przyrody to istny raj. Znajdziemy tu prawie wszystko – szczyty gór, wodospady, niesamowite drzewa w tym słynne sekwoje, których najokazalszy okaz liczy sobie 2700 lat, jest istnym kolosem ( 65 m wysokości i ok 9 metrów szerokości u podstawy) – nie bez przyczyny jego nazwa budzi podziw „ Grizzly Giant”. Jezioro Tenaya do którego docieramy na chwilę odpoczynku wystroiło się w najpiękniejsze promienie słońca, które tańczą po jego tafli urządzając nam spektakularny pokaz. Na terenie Yosemite znajduje się także najwyższy wodospad Ameryki Północnej – Wodospad Yosemite. Park przyciąga nie tylko miłośników pieszych wędrówek, ale także wyczynowców pragnących zmierzyć się z legendarnym szczytem El Capitan. Część śmiałków zdobywa „skalnego wodza” drogą z doliny Yosemite, część korzysta z bardziej ekstremalnych tras wspinaczkowych, a jest też mniej liczna grupa igrających z El Cap wspinając się najsłynniejszą trasą The Nose. Mnie od samego patrzenia na górę kręci się w głowie i zdecydowanie wolę zanurzyć się w leśnym gąszczu i ku naszej ogromnej radości spotykamy na drodze jelonka beztrosko pasącego się na polanie. Jest pięknie! Ładuję akumulator z wrażeniami po brzegi.
Wracamy do pełnego zachwyconych turystów autobusu, gdzie wymieniamy się spostrzeżeniami i emocjami. Siadam wygodnie w fotelu, chowając głowę w kaptur bluzy i czuję otulające mnie ramię męża. Czy kiedykolwiek pozbędę się lęku wysokości? Nie wiem. Przejazd autokarem stromymi zboczami wzgórz Yosemite nie należał do najprzyjemniejszych punktów wycieczki. Zamykam oczy wyświetlając wspomnienia z całego dnia i kiedy słyszę z głośnika autokaru kojący głos Tony’ego Bennetta, uchylam lekko oczy i widzę je znowu – miasto wysokich wzgórz, które mnie także tak słodko przywołuje. San Francisco, miasto do którego wiem, że wrócę.
img_7171
img_7158
img_7202
img_7207
img_7213
img_7217
img_7247
img_7252
img_7257
img_7224
img_7280
img_7282
img_7289
img_7341
img_7352
img_7345
img_7387
img_7396
img_7406
img_7454
img_7444
img_7456
img_7419
img_7458
Jelonek Bambi : )
img_7302