Koniec końców to był wspaniały wyjazd. Koniec końców, bo początek był hmmm oj potrafimy sobie działać na nerwy, potrafimy…
Jednak od początku. Z potrzeby odpoczynku, chęci nauczenia się czegoś nowego i pobycia razem dbając o naszą więź postanawiamy wyskoczyć na wspólny urlop. My dwie. Siostry. Zupełnie różne, a tak bardzo podobne. Łączy nas tak wiele, ale to właśnie różnice między nami inspirują nas wzajemnie i sprawiają, że lubimy swoje towarzystwo. Dwie dorosłe kobiety, świadome siebie i bardzo podekscytowane wspólną wyprawą.
Wznosimy dwa kawowe kubki do góry za udany wyjazd i rozpromienione rozpoczynamy kilkugodzinną wyprawę w nieznane. Kłócimy się po przekroczeniu pierwszych 20 km, a potem cóż, potem wszystkie nasze różnice, ale także wspólne mianowniki zderzają się ze sobą co chwilę podbijając moc dopiero co wypitej kawy. Czas jazdy upływa więc naprzemiennie w ciszy i krzyku i na zmianę wyrzucanych pretensji i żali, oraz przeprosin. Muszę przyznać, że to była świetna metoda, aby zamknąć się razem w aucie na kilka godzin i oczyścić napiętą atmosferę między nami. Dojeżdżamy na miejsce rozbawione naszymi kłótniami i przytulając się po wyjściu z auta zaczynamy przygodę.
Będziemy się uczyć jeździć konno! : )
Matko, jaki ja miałam do tego entuzjazm. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jaki to był genialny pomysł! W mojej wyobraźni wszystko dokładnie poukładałam: witam się z konikiem, daję mu trochę sianka do zjedzenia czy tam jabłko (zależy chyba na co ma ochotę), trochę go poczeszę specjalną szczotką, pokiziam go za uszkiem, szepnę jakiś komplement, że ma ładne kopyta i lśniącą grzywę, spojrzymy sobie w oczy i już będzie wiadomo, że cały tydzień spędzimy razem. Oczarujemy się nawzajem. Zaplanowałam wszystko.
Jak ja kłusowałam, galopowałam, przeskakiwałam każdą przeszkodę. Jak ja na niego wskakiwałam i zeskakiwałam z gracją tak wielką, że tylko mi sukni balowej brakowało, ale i tak wyglądałam jak dama. Talent normalnie czułam, że urodziłam się w siodle. Takie właśnie psikusy robi mi moja wyobraźnia….prowadzi czasem na manowce ; )
Ale wyjazd i tak był super : ) ile ja się opiłam pachnącej kawki podziwiając jak moja siostra kłusuje, galopuje i pokonuje te wszystkie przeszkody, bo ja…no dobra cofnijmy taśmę o kilka wersów.
Pani instruktorka patrzy na mnie od góry do dołu i szybko stwierdza “ok, dla Ciebie Traktor będzie najlepszy”. Traktor myślę, zaraz, zaraz przecież miałam jeździć konno jaki traktor i dlaczego niby ma być odpowiedni dla mnie? :/ Po chwili ze stajni wychodzi owy Traktor, a ja jestem pewna, że jednak dinozaury wcale nie wyginęły.
– Tooooo toooo to coś to jest Traktor? – bełkoczę zadzierając głowę tak wysoko do góry, aż mała chrząstka w karku mi nie pstryknie. Ja wiem, że jestem wysoka i o kucyku mogę zapomnieć, ale zaraz hola hola jak ja mam na niego wejść i jaki do cholery mu komplement powiedzieć, bo kopyta ma takie jak moja głowa, nie wiem czy to jednak odbierze jako coś miłego. Patrzę w jego oczyska, a moje są już totalnie nieruchome, zatraciłam zdolność mrugania i chyba oddech też mi zanika. Stoję nieruchomo w oczekiwaniu, że może ktoś z ekipy przyniesie mi worek siana lub 10 kg jabłek, którymi wkupię się w łaski mojego kolosa. Czy konie tak jak psy odczuwają nasz strach? Bo ja mam nogi jak z waty i jakoś trudno mi zrobić choć jeden krok w kierunku tego zwierzęcia, ale dopóki nie dotknę nie uwierzę, że jest naprawdę prawdziwy. Podchodzę do platformy ze schodami, które mają sprawić, że jakoś uda mi się spocząć na jego grzbiecie. Ok uda Ci się powtarzam w myślach dodając sobie otuchy, to jest konik, słodki wyrośnięty nieco konik, on się też pewnie boi. Plotę w myślach od rzeczy, aż sama się na siebie wkurzam. Konik? Przecież to …faktycznie, istny traktor !!! Dobra, aby wsiąść, a potem jakoś samo pójdzie. Oh powinnam lepiej dobierać słowa, bo jak się okazuje potrafię “wykrakać” – poszło samo, oj poszło… Mimo, iż stoję już na najwyższym stopniu to mój mózg nadal nie ogarnia jak mam machnąć nogą, czy jakoś podskoczyć. Czy może ma ktoś trampolinę??? Myślałam, że rozbawiłam tymi słowami towarzystwo, ale patrząc na obce zirytowane twarze dochodzę do wniosku, że raczej nikt mi tu nie pomoże.
– Wskakuj i jedziemy na plac – słyszę ponownie. Dobra, Diana bądź jak Lucky Luke raz, dwa i hop motywuję sama siebie. Ufff udało się!!!! Gdzie fanfary, gdzie oklaski, ludzie co z Wami przecież wreszcie wsiadłam na Traktora! Zamiast owacji słyszę jedynie przewracające się gałki oczne moich towarzyszy. No trudno, najważniejsze, że jestem w siodle i mogę zacząć przygodę życia i piękną przyjaźń między mną i Traktorem : ) I wszystko byłoby pięknie gdyby nie mały klaps jaki instruktorka serwuje mojemu rumakowi z okrzykiem – jedziemy na plac. Mój rumak dostał komendę i jak się okazuje ja tu nie mam nic do gadania. Traktor ruszył przed siebie, a ja zamarłam i jak sztywna boja na wodzie obijam się od przodu do tyłu i czasem na boki. Moje ciało usztywnia się i po mału czuję, że tracę kontrolę nad jakąkolwiek jego częścią. Traktor ruszył i uruchomił cały mój strach, a ja nie wiem gdzie jest ten cholerny hamulec.
– Ja…ja, ja….dukam jak analfabeta, ja ja chyba chcę zejść. Wydukałam wreszcie, ale nikt mnie nie słyszy. Ja…ja, ja…czuję łzy na policzkach i szukam wzrokiem siostry, ale już nawet nie mam siły, aby dokończyć moją prośbę. Odlatuję, czuję, że zaraz zemdleję. To mi Traktor zapewnił atrakcję i jazdę taką, że długo będę ją pamiętać. Walczę ze sobą – cholera nie mogę przecież zemdleć, przecież miałam galopować!!! Każdy kolejny krok Traktora to moje uderzenie gorąca. Ale jazda! Wykończę się po 10 minutach lekcji i przejściu 5 metrów! Po chwili słyszę jak przez studnię nerwowy głos mojej siostry – Proszę natychmiast zdjąć moją siostrę! Moja kochana! – już w przedszkolu przychodziła mi z pomocą, gdy zapłakana stałam nad stertą pościeli nie wiedząc czy moja pościel na leżakowanie była w słoniki czy może w żyrafy. Uratuje mnie raz jeszcze!
Z zamyślenia ocuca mnie głośny głos instruktorki:
– Ale Pani zapłaciła za całą lekcję, minęło dopiero 10 minut.
– Proszę natychmiast zdjąć moją siostrę – słyszę ponownie głos, który przestraszył nawet Traktora, który wreszcie się zatrzymuje.
Moje ostatnie wyzwanie polegać będzie na dojechaniu do platformy, aby zejść z Traktora. Ale nie, to też się nie uda. Nie będzie gracji, ani spektakularnego zeskoku. Schodki już dawno odjechały i dostaję komunikat – zeskakujemy! No, no szybciutko, raz, dwa – instruktorka próbuje ukryć poddenerwowanie. A ja? A ja nie umiem zejść!!! Bez platformy mam do ziemi ze sto kilometrów.
-Pokaż pani jak to się robi – słyszę jak instruktorka pokazuje na 10 letnią dziewczynkę na złotowłosym kucyku. Owa dziewczynka pokazuje mi piękny zeskok, po czym równie pięknie wskakuje na swojego kucyka, a ja mam ochotę nacisnąć pauzę na pilocie i cofnąć raz jeszcze wszystko w zwolnionym tempie. Tak, zapłaciłam za to, aby usłyszeć ponownie przewracające się coraz głośniej gałki oczne całej grupy, którą wstrzymuje mój strach. Zeskoczyłam najlepiej jak umiałam naciągając sobie przy tym kilka ścięgien i powodując, że przez najbliższą godzinę cały czas będę wyglądać jakbym wciąż siedziała na Traktorze. Auć. A mogłam nie omijać ćwiczeń z Chodakowską, gdzie podnosi się nogę do góry leżąc na boku. Oj czuję teraz dokładnie, które mięśnie wtedy by pracowały. Muszę przyznać, że to był czadowy wyjazd. Babski wypad, aby odpocząć i nauczyć się czegoś nowego ; )
Czy kiedyś jeszcze spróbuję jazdy konnej? hmmm mam dziwne przeczucie, że tak : )
PS. Pozdrowienia dla Pana poznanego na trybunach z którym codziennie dopingowałam siostrę, która cudownie jeździ konno do dzisiaj. Pan powiedział mi najpiękniejsze słowa otuchy – “Nie było tak źle, pani się nie martwi, ja spadłem, a przecież koń był prowadzony na lonży i mam też już dosyć. To nie dla każdego”. Piękne słowa – pomyślałam. To prawda w życiu nie wszystko jest dla każdego! Ale warto spróbować wszystkiego.
~ Diana
Tę piękną ławeczkę dosiadłam w pięknym miasteczku Idaho Falls w Stanie Idaho.
A jednak udało Ci się posiedzieć na koniu i to po damsku :))
To prawda 🙂 i było bardzo wygodnie 🙂