MOMA, MET, Whitney Museum of American Art a także Natural History Museum. Każde z nich wspaniałe, dające niesamowitą dawkę inspiracji. Odwiedzenie, każdego z powyższych muzeów było moim absolutnym priorytetem i nie rozczarowałam się.
Największą frajdę przyniosły mi jednak zwykle spacery ulicami miasta i odkrywanie cudownych murali, których w Nowym Jorku jest istne zatrzęsienie. Postanowiłam, iż tego dnia to właśnie miasto będzie moim ogromnym muzeum, które przemierzę w poszukiwaniu kolorowych prac na budynkach, przystankach, budkach telefonicznych a nawet koszach na śmieci.
Na pierwszą pracę natknęliśmy się w kolorowej Chelsea, gdzie trwał piknik na którym można było zasmakować w oryginalnych potrawach i poznać artystów wystawiających swoje prace. Przerwa na owe smakowanie i poznawanie trwała dłuższą chwilę, ale było warto! Udało mi się poznać cudowną artystkę o najbardziej różowych włosach jakie widziałam ; ) Dawno nikt z taką pasją nie opowiadał mi o organicznej bawełnie z jakiej wykonane są jej ubrania dla niemowląt, oraz o naturalnych składnikach jakich używa do ozdabiania ubrań swoimi rysunkami. W czerwcu na świat przyjdzie syn mojej przyjaciółki i to właśnie On otrzyma ode mnie mały prezent, którego zakup wspominam z takim sentymentem.

Rozpisałam się o zakupach a miało być o sztuce, choć byłabym ignorantką gdybym nie przyznała, ze ubrania są dla mnie bardzo ważne – wyrażają nas samych. Nie tylko styl jaki lubimy i czy podążamy za trendami czy wręcz przeciwnie, ale także pochodzenie naszych ubrań, jakość materiałów, wszystko to ma ogromne znaczenie i tak wiele mówi o nas.

Wróćmy do spaceru, który zaczął się w cudownej Chelsea a zakończył po drugiej stronie rzeki na Brooklynie – tego dnia naprawdę poczułam co to znaczy nie czuć nóg ze zmęczenia ; )
Wróciłam do hotelu z ogromnym uśmiechem i zapełnioną pamięcią aparatu i może to jest dobry moment aby przestać już opowiadać i pokazać co tego dnia zaoferował mi Nowy Jork.