The first snow this year. Baby, it’s cold outside… oh yes, we’re definitely not in California anymore.
The best clam chowder ever. The first Starbucks. Nirvana. Again this fear of heights.
Hendrix. Who is the Pig called Rachel? That thought that I forgot something …
The most disgusting street art I’ve ever seen. Breakfast at Tiffany’s.
Can a frog play drums? It rains.
And yes, sleepless, because in a city like Seattle, it’s a waste of time to sleep.
*
Pierwszy śnieg w tym roku. Zimno mi…o tak, zdecydowanie nie jesteśmy już w Kalifornii.
Najlepszy clam chowder. Pierwszy Starbucks. Nirvana. Znowu ten lęk wysokości.
Hendrix. Kim jest Świnka zwana Rachel? Ta myśl, że chyba czegoś zapomniałam…
Najbardziej obrzydliwy street art jaki widziałam. Śniadanie u Tiffanego.
Czy żaba potrafi grać na perkusji? No i się rozpadało.
I tak, bezsenność, bo w takim mieście jak Seattle szkoda czasu na sen.
A smile doesn’t leave my face, although I had to get up at 3:30 am to get on this plane, which was a big challenge for me. The flight takes about 2 hours which I spend watching through the window and admiring how the new day wakes up. And, when I see small boats arriving at the port, I speak loud – Good Morning Seattle! After a while, the Captain welcomes us in a still sleepy Seattle with words – “It will be a bit frosty, but a beautiful day.”
*
Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, chociaż, aby znaleźć się w tym samolocie musiałam wstać o 3:30 w nocy, jednak, gdy w grę wchodzi podróż zrywam się na równe nogi przed budzikiem. Lot trwa ok 2 godzin podczas których nie oderwę, ani na chwilę głowy od okna podziwiając zza chmur budzący się dzień. I kiedy widzę małe łódeczki dopływające do portu mówię na głos – Dzień Dobry Seattle! Po chwili odpowiada mi Kapitan witając w zaspanym jeszcze nieco Seattle – “Zapowiada się nieco mroźny, ale piękny dzień”.
The first snow this year. Baby, it’s cold outside… oh yes, we’re definitely not in California anymore.
When I leave the airport, I know that I have just changed my state. ; ) The frosty breeze on the cheeks and a quick glance on snow make me happy. Rubbing my frozen hands, I hastily look for gloves and a warm scarf in my backpack, which, I do not know why, I put on the bottom. Digging through a lot of unnecessary things that will not help me for the whole stay, I have a constant feeling that I forgot something. I hate this impression because it makes me unnecessary anxious. I wake up from my thoughtfulness by the sound of the oncoming train, which will take me to the very center of my journey within 40 minutes.
I enjoy the views from behind the train window dreaming about hot tea, which will restore me more friendly colors. I’m reading Seattle guide that I got at the airport and I’m thinking of where to start exploring the city. My attention is drawn by SoDo. An artistic district with a mural’s trail as a main attraction. I read aloud and feel that the excitement is coming back to me.
How nice that I’ve read it, and after a while I am looking on the map where is that place, which 2 minutes ago became the most desired place in Seattle for me. I quit staring at google maps and from behind the window I see an abandoned warehouse with a huge coffer with the words SoDo! Taking the camera out of the depths of my backpack takes me long time (why didi I take so much of it ?! I ask myself losing precious seconds to take out the equipment), and my eyes are missing the next paintings. However, what I saw was mine : ) although it was a very fast visit at the exhibition and I feel great insatiability. Unfortunately, I will not be able to get to this district by any other means of communication than the train I am in, so I revisit the murals in a few days on my way back to the airport and this time I have the camera on and ready to capture some of them.
*
Opuszczając lotnisko wiem już doskonale, że właśnie zmieniłam swój stan. ; ) Mroźny powiew na policzkach i widok śniegu sprawia mi radość. Rozcierając zmarznięte dłonie pospiesznie szukam w plecaku rękawiczek i ciepłego szalika, które nie wiem czemu schowałam na samym dnie. Przekopując się przez masę zbędnych rzeczy, które przez cały pobyt na nic mi się zdadzą nie opuszcza mnie poczucie, że jednak czegoś zapomniałam. Nie cierpię tego wrażenia, bo powoduje u mnie niepotrzebny niepokój. Z zamyślenia wytrąca mnie dźwięk nadjeżdżającej kolejki, która w 40 minut zabierze mnie w samo centrum mojej podróży.
Podziwiając widoki zza szyby pociągu marzę o gorącej herbacie, która przywróci mi bardziej przyjazne kolory. Przeglądam przewodnik po Seattle jaki dostałam na lotnisku i myślę od czego by tu zacząć zwiedzanie miasta. Moją uwagę przyciąga SoDo. Artystyczna dzielnica posiadająca w swych atrakcjach muralowy szlak, czytam na głos i czuję jak wracają mi kolory z ekscytacji.
Oh jak dobrze, że to wyczytałam i po chwili już szukam na mapie w którym punkcie miasta uplasowało się moje od niecałych 2 minut najbardziej pożądane przeze mnie miejsce w Seattle. Podnoszę głowę znad google maps i zza szyby widzę opuszczony magazyn z ogromnym kasetonem z napisem SoDo! Wyciągnięcie aparatu zza czeluści moich szpargałów zajmuje mi dłuższą chwilę (po co ja tyle tego nabrałam?! pytam samą siebie tracąc cenne sekundy na wydobycie sprzętu), a moim oczom uciekają kolejne malowidła. Jednak co widziałam to moje : ) chociaż była to strasznie szybka wystawa i czuję ogromne nienasycenie. Niestety, nie dam rady dostać się do tej dzielnicy inną metodą komunikacji niż kolejka w której właśnie jestem, więc na ponowne zwiedzanie murali umawiam się za kilka dni w drodze powrotnej i tym razem mam już aparat włączony i gotowy do uwiecznienia choć kilku z nich.
Again this fear of heights.
As a matter of fact, I have already seen SoDo ; ) so what next? At first the biggest challenge. The Space Needle is 605 ft tall and is one of the highest observation decks in the city.
We go to Seattle Center by the express Monorail – a classic and very convenient shuttle moving above congested streets and transferring us from downtown to the Space Needle in less than 2 minutes.
I’m leaving the Monorail and looking up. I’m watching the tower and allow my fear of height to grow like a tension before the key scene in the dark horror movie. After a while, my fear speaks in a somewhat shrill voice, questioning the rightness of choosing this attraction. I have not given in to my fear for a long time, because many times I just did something against it and thanks to that I was, among others, on the Empire State Building in New York, at the Sacre Coeur in Paris, at the Palace of Culture in Warsaw (yes, my legs are shaking there too), 3 times I have faced the chasm of the Grand Canyon, twice Horseshoe Bend (and never again !) and once in a while I go on mountain trips, because who but me can overcome my fear? Oh, I loved that negotiations with myself, but I think I am too mature for that now! Why do I do something that I do not like, what I do not want to do, which is not fun for me? Well, a visit to the Empire State Building or the Grand Canyon was an experience worth a few tears, but I definitely have to work on the selection of these thrills. I leave the line to the cash desk, which moves at a pace of turtle and I put my $60 (one ticket costs about $ 30) back to my pocket. I think that as a reward for knocking myself out with my own fear of heights I can buy the best dessert in town and drink hot chocolate. : )
*
W sumie to SoDo już widziałam ; ) więc co następne? Na pierwszy strzał największe wyzwanie dosłownie i w przenośni. Space Needle liczy sobie 605 stóp (184 m) wysokości i jest jednym z najwyższych punktów obserwacyjnych w mieście.
Do Seattle Center przenosi nas expresem Monorail – klasyczna i bardzo wygodna miejska kolejka usytuowana ponad zakorkowanymi ulicami i przenosząca nas z downtown pod samą Space Needle w niecałe 2 minuty.
Opuszczając kolejkę i zadzierając głowę mocno do góry obserwuję wieżę pozwalając mojemu lękowi wysokości narastać niczym napięcie przed kulminacyjną sceną w mrocznym filmie grozy. Po chwili mój lęk przemawia nieco piskliwym głosem poddając w wątpliwość słuszność wyboru atrakcji. Dawno nie przyznałam mu racji, bo wiele razy po prostu robiłam coś wbrew niemu i dzięki temu byłam m.in. na Empire State Building w Nowym Jorku, na Sacre Coeur w Paryżu, na Pałacu Kultury w Warszawie (tak, tam też mi się trzęsą nogi), 3 razy stanęłam oko w oko z Wielkim Kanionem Kolorado, dwa razy nad Horseshoe Bend (i nigdy więcej!) i raz na jakiś czas funduję sobie górskie wycieczki, bo przecież kto jak kto, ale ja nie dam rady przechytrzyć mojego lęku? Oh uwielbiałam te pertraktacje z samą sobą, tylko, że chyba już z tego wyrosłam! Po co robię coś czego nie lubię, czego nie chcę, co nie sprawia mi frajdy? No dobrze, wizyta na Empire State Building, czy Wielki Kanion to była frajda warta kilku łez, ale stanowczo muszę popracować nad selekcją tych wrażeń. Opuszczam kolejkę do kasy, która porusza się żółwim tempem i chowając do portfela $60 (jeden bilet kosztuje ok $30) myślę sobie, że w nagrodę za znokautowanie się przez własny lęk wysokości kupię sobie najlepszy deser w mieście i popiję gorącą czekoladą. : )
All Stars.
We go quickly (before my desire to fight with myself turn on once again) to the most colorful building with beautiful flounces looking like a dress of a dancer – this is MoPop, or Museum of Pop Culture. I will find there everything I need. Exhibitions that the museum offers us are amusing, move us in time and sometimes make our heartbeat faster. If you go to that museum you have to take only one thing – time. We spend half a day there and like children left unattended in the playground, we enjoy all attractions.
*
Szybkim krokiem (zanim włączy mi się znowu chęć walki z sobą) kierujemy się do najbardziej kolorowego budynku z przepięknymi falbanami jakby rozbawionej tańcem sukienki – to MoPop, czyli Museum of Pop Culture. I tam znajdę wszystko czego mi trzeba. Wystawy jakie serwuje nam muzeum rozbawiają, przenoszą w czasie i momentami przyprawiają o szybsze bicie serca. Wybierając się do tego muzeum trzeba zaopatrzyć się tylko w jedno – w czas. Spędzamy tam pół dnia i niczym dzieci pozostawione bez opieki na placu zabaw korzystamy do woli z wszelkich atrakcji.
To be continued