Śniadanie u Tiffanego. 

Z kubkami gorącej kawy przemierzamy ulice Seattle, a ja niczym Holly Golightly wparuję się w wystawy sklepów, które bardzo lubię oglądać. Te od Tiffanego totalnie mnie urzekają, a ja wprowadzona w wyjątkowy nastrój mam ochotę zaszyć się gdzieś na dłuższą chwilę i po prostu pobyć tam.

Moim wyborem jest Frye Museum, bo coraz bardziej lubię miejsca niszowe, niewielkie z pracami artystów o których jeszcze nie słyszałam. Fry museum wydaje się wyśmienitym wyborem, gdzie główną, stałą wystawę stanowi przepiękny salon z prawie 140 obrazami zbioru sztuki Państwa Frye, które jest niczym przytulny pokój w którym każda ściana wypełniona jest po brzegi przepięknymi pracami. Całość jest niesamowicie spójna i mocno odzwierciedla robiący na mnie niesamowite wrażenie gust właścicieli. Muzeum opuszczam naładowana całym mnóstwem inspiracji i plakatem z pięknym zdjęciem Fridy Kahlo autorstwa Manuel Álvarez Bravo, którego wystawę zatytułowaną “Mexico’s Poet of Light” mam także okazję obejrzeć.

Ta myśl, że chyba czegoś zapomniałam…no tak, zapomniałam parasola.

Po kilku dniach pobytu w mroźnym, ale słonecznym Seattle czas powitać prawdziwą dumę miasta i jego znak rozpoznawczy – deszcz. Być w Seattle i nie zaznać deszczu, to jak nie być w Seattle wcale ; ) Chociaż przydałyby się parasole, aby w nieco bardziej urokliwy sposób przemierzać uliczki miasta, to jednak zmiana pogody w żaden sposób nie psuje naszych humorów i nie koliduje z naszymi planami. Kolejny punkt, który absolutnie muszę zobaczyć to biblioteka. Bardzo nowoczesna konstrukcja przyciąga uwagę, dając jednocześnie nadzieję, że wnętrze wzbudzi w nas podobny zachwyt. I nie zawaham się stwierdzić, że tak właśnie jest. Mimo, iż wnętrze nawet na moment nie ustępuje swoją nowoczesnością zewnętrznej bryle, to doskonale odnajduję w niej wspólny mianownik wszystkich bibliotek – tajemnicę. Bynajmniej nie taką, gdzie co i jak szybko znaleść, bo będąc w środku tej biblioteki mam nieodparte wrażenie, że wystarczy, że pomyślę o jakimś autorze lub choćby o tytule poszukiwanej książki i w kilka sekund zjawi się ona w moich dłoniach dostarczona jakimś tajemnym przejściem. Jeśli są jakieś miejsca, które w przyszłości będą nam czytać w myślach, to sądzę, że będą to właśnie biblioteki ; ) lub choćby na podstawie słów kluczy wypowiedzianych przez nas dobiorą odpowiednią dla nas literaturę. Jestem totalnie oczarowana tym miejscem, które wprowadza w pożółkłe kartki zakurzonych grzbietów książek nową jakość. Wprowadza je w przyszłość w poszanowaniu tego, co dla mnie najcenniejsze, tajemnicy o którą w tej bibliotece nie trudno, wystarczy skręcić w niejedną z tajemniczych, kuszących swoją oryginalnością alejek i po chwili jesteśmy już jakby w innym wymiarze.

 

Kim jest Świnka zwana Rachel?

Pierwszy raz na Public Market docieramy późnym wieczorem i jest to bardzo dobry moment, aby w nieco spokojniejszej atmosferze pooglądać to miejsce i pobyć nad zatoką z widokiem na usypiające statki. Sam market jest już zamknięty, więc wiemy, że zdecydowanie będzie to miejsce do którego wrócimy nazajutrz. Zwiedzamy opustoszałe alejki i poznajemy Rachel, świnkę skarbonkę, która jest symbolem fundacji, która dzięki dotacjom utrzymuje cały rejon w należytym porządku.

Kolejnego dnia to miejsce jest już totalnie inne. Panuje gwar, a z samochodów dostawczych rozładowywany jest świeży towar. Pachnie morzem, rybami i świeżo paloną kawą, bo to tutaj mieści się pierwsza kawiarenka Starbucksa i jedno się nie zmieniło, kolejka do niej nadal jest ogromna.

Podczas pobytu na farmers market przypomina mi się film “Bezsenność w Seattle” i kilka miejsc gdzie były kręcone sceny do filmu. Może Wam również uda się je odgadnąć? ; )

 

Najlepszy clam chowder. 

To właśnie tutaj na farmers market znajduje się słynna na całe miasto restauracja mająca w swojej ofercie najlepszą clam chowder. Ich potrawa wygrywa coroczne konkursy i po skosztowaniu jej muszę stwierdzić, że zasługuje na to miano. Jest przepyszna i cudownie rozgrzewa, a tego nam właśnie trzeba po długim spacerze po mroźnym Seattle. Po takiej zupie możemy ruszać dalej i niestraszna nam niska temperatura.

 

Czy żaba potrafi grać na perkusji?

Potrafi, ale tylko jeśli ma na imię Kermit. Tego bardzo sławnego Muppeta i całą resztę możemy obejrzeć na wystawie The Jim Henson Exhibition: Imagination Unlimited. Wystawa jest bardzo prosta w swojej formie i tak naprawdę to my zwiedzający ją tworzymy co bardzo mi się podoba, a hasło “wyobraźnia nieograniczona” podsuwa ciekawe scenariusze na kolejne przygody grupy pluszowych przyjaciół, którymi mamy szansę choć na parę chwil się stać.

Więcej Seattle.

Poznawanie nowych miejsc jest fascynujące, ale wracanie do tych już choć trochę poznanych jest równie wspaniałe. Tak więc do zobaczenia Seattle, jeszcze tu wrócę!