Małgorzata Żebrowska

Zapamiętajcie dobrze to nazwisko, bo o Małgosi usłyszycie jeszcze nie raz. Kocha pisanie i wychodzi jej to wyśmienicie. Trafia w punkt opisując bardzo trudne tematy. Porusza tematy depresji, mobingu, wypalenia, macierzyństwa i to w mało wygodny sposób, bo pokazuje prawdę, bez kolorowania i upiększaczy, by była łatwiej przyswajalna. Teksty Małgosi wbijają w fotel, sprawiają, że zastanawiasz się mocniej i przyglądasz szerzej otaczającej rzeczywistości.

Tak było, gdy usłyszałam Jej opowiadanie “Mrówki”, którego miałam zaszczyt wysłuchać. Wbiło mnie w fotel bardzo mocno, ciarki przeszły po plecach i mam wrażenie, że na chwilę przestałam oddychać z wrażenia nad tym czego słucham. Będziecie mieli okazję poznać to opowiadanie za jakiś czas – właśnie tym opowiadaniem Małgosia otrzymała pierwszą nagrodę w 15. MF Opowiadania. Najnowsza edycja konkursu tutaj.

Zanim przeczytacie “Mrówki” przeczytajcie poniżej felieton napisany specjalnie dla Zrób to po swojemu, za co jestem niesamowicie wdzięczna autorce. Temat chyba nie jest przypadkowy, bo sama zajmuję się sztuką Kintsugi i sama także wiem, jak to jest próbować skleić nie tylko porcelanę, ale też siebie. Zapraszam.

8498D4BB-F446-40C2-9791-392B53B61DCFjpeg

“Coś przecieka. Czuję się jak rozbity dzban, który nosił wodę, póki rzeczywistość nie strąciła go ze stabilnego stołu. Nie dzban jest winny temu, że spadł, a brutalność wystraszonej ręki, która reaguje paniką na niewidzialnego, mikroskopijnego, lecz groźnego wroga.

Coś się rozbiło. Niezależnie od tego, że mam co jeść, mam gdzie spać, mam kogo kochać, moje wnętrze posypało się na tysiąc drobnych kawałków. I nie tylko moje – wiele innych planów, marzeń, wiele wspaniałych wizji i pragnień porozsypywało się w drobny mak.

Byłam już w tym miejscu. Już byłam w tym ciemnym, wilgotnym, ponurym miejscu, na końcu lasu, na końcu duszy. Zwykle nie chcę się tam zapuszczać, próbując optymizmem i uśmiechem przebłagać bogów, przeciągnąć na swoją stronę, wygrać kilka momentów szczęśliwego życia. Jednak są takie chwile i takie czasy, w których nie da się uniknąć zanurzenia we własną jaskinię smutku. Kiedy smutek, spychany głęboko pod powierzchnię, wytryska żółcią i żalem, dopomina się swego. Im dłużej go unikam, tym bardziej domaga się uwagi. Co mnie nie zabije, to nie wzmocni – przeciwnie, osłabia, czasem na wiele lat.

W tym roku zakończyłam siedmioletni czas dochodzenia do siebie po traumie, jednej z tych pisanych dużymi literami. Znam tę grę, już w nią grałam – gra z traumą nie ma jasnych reguł, ta pani często wygrywa, bezczelnie zmieniając zasady. Gdy wydaje ci się, że wychodzisz na powierzchnię, chwyta za gardło, znów każąc ci się dusić.

Wygrałam. Wyszłam z tarczą z tej ponurej życiowej przygody i wiem, co mnie uratowało, jakiego rodzaju działania, co dało mi siłę i wiarę w lepsze.

Niełatwo składać rozbite dzbany. Zapewne różne są techniki, jednak do mnie najbardziej przemawia kintsugi – japońska sztuka sklejania porcelany przy pomocy złotej laki. Technika ta, której zwolenniczką jest również Joanna Bator („Purezento”), może posłużyć do sklejania rozbitych dusz oraz całych straumatyzowanych społeczeństw. Na jednym ze spotkań autorskich z panią Joanną, zadałam jej pytanie, co może być złotą laką dla nas jako Polaków. Stwierdziła, że „najmniejsze dobre uczynki”.

Najmniejsze dobre uczynki – to we mnie wciąż odbija się echem. W emocjonalnej książce Romy Ligockiej, „Jeden dobry dzień”, te tytułowe, krótkie dwadzieścia cztery godziny pomagają wyjść z najciemniejszych miejsc. Te dni, kiedy jestem dla siebie czuła i dobra, gdy zbieram skorupy z podłogi i uważnie, cierpliwie, składam je, delikatnie i czule głaszcząc każdy fragment. Zaglądam w miejsca, których nie lubię, obdarzam je miłością. Zaglądam tam, gdzie boję się zajrzeć – wszak strach ma wielkie oczy, a wydobyty na światło dzienne traci swoją wampiryczną moc.

Daruję sobie samej najmniejsze dobre uczynki, te, które zwykle gubiłam w pośpiechu, w pogoni za lepszym, większym, doskonalszym. Zamykam swój świat w dwóch dłoniach – dobrych, ciepłych dłoniach, staram się, by nie zabrakło w nim złotej, świetlistej miłości.

Rozbity dzban sklejam dobrem. Wybieram złotą lakę, w pełni świadoma, że mogłabym wybrać inny materiał – może błoto, doskonałe do obrzucania, może ślinę, która zaraża gniewem i złością, może „słowo honoru”… Wybieram złoto dobrych uczynków i codziennej dbałości o siebie.

To nic, że po traumie zostają blizny. To nic, że pozostały uszczerbki na zdrowiu, a twarz pokryła się niechcianymi zmarszczkami troski. Mój posklejany dzban jest wyjątkowo mocny. I choć znów się rozbija – i boli tak samo – skoro już tam byłam, wiem, że znajdę drogę powrotu z ciemnego miejsca – za każdym razem, gdy tam trafię.

Mam czas. Mnóstwo czasu.

Nie znam przyszłości i nie mam pojęcia, czy wystarczy dla mnie miejsca w mitycznej Arce Noego, czy potop nie zmyje mnie z powierzchni, czy zdołam się wdrapać na czubek najwyższego drzewa, myślę sobie jednak: jakie ma to teraz dla mnie znaczenie? Czy warto mi tracić codzienność na rozmyślania o niepewnej przyszłości? Czy warto mi teraz jeszcze bardziej rozbijać się troską, obracać się w pył, zatracać?

Nie. Teraz jest czas na sklejanie. Na trwanie. Na cierpliwe i czułe wzmacnianie.

Tego Wam życzę. Niech Wam nie zabraknie złotej laki.”

Małgorzata Żebrowska

A58B33DA-73BF-4106-8C68-A7002CA380C5_1_201_ajpeg

Więcej o twórczości Małgosi znajdziecie na Jej Facebook – kliknij tutaj.