Półtora roku temu, kiedy zaczynałam przygodę z bieganiem nie przypuszczałabym, że największą pracę muszę wykonać w swojej głowie. Fizycznie byłam świetnie przygotowana do przebiegnięcia moich pierwszych 10 km. Wiele miesięcy treningów, wspomagająca formę dieta, najlepsze na jakie mogłam sobie pozwolić buty. Wszystko szło świetnie do momentu startu w biegu…Dzień przed, pod byle pretekstem najzwyczajniej w świecie powiedziałam – nie biegnę! Znalazłam także całe mnóstwo usprawiedliwień – bo przecież nie chcę się z nikim ścigać, bo przecież mogę sobie sama przebiec te 10 km i nikomu nic nie muszę udowadniać. Odpuściłam sobie. Wtedy jednak wcale nie zaczęłam biegać dla siebie, wcale się nie doskonaliłam, po prostu przestałam biegać.

Dwa miesiące temu, moi przyjaciele – Ci sami z którymi miałam przebiec 10 km, zapytali mnie, czy nie wystartowałabym w Piątce Praskiej – biegu na 5 km, który ma się odbyć pod koniec sierpnia. Z taką samą werwą i ochotą jak półtora roku temu przytaknęłam i odetchnęłam, że nie jest to 10 km ale połowa, więc dam radę.

Pierwszy trening po tak długiej przerwie sprawił, że cały stres i strach wrócił ze zdwojoną siłą, bo mi tej siły po prostu brakowało. Zadyszka po pierwszym kilometrze i przymusowy przystanek po kolejnych kilkuset metrach. Wróciłam do domu maszerując i narzekając sama na siebie, dlaczego funduję to sobie po raz drugi. Nie chcę biec w żadnym biegu!

Jakieś dwa tygodnie narzekałam i szukałam wymówki jak się z tego wyplątać.

Z moich rozterek zwierzyłam się najbliższej mi osobie. Wiedziałam co powie – że robię to dla siebie i że skoro mam się tak denerwować to po co mi to.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilku minutach mojego mamrotania, że przecież biegam dla siebie, po co mi medal i takie tam usłyszałam stanowcze – „po prostu zrób to! przebiegniesz na 100%!”. Hmmm zaskoczył mnie.  Skąd u Niego taka pewność skoro mi jej tak bardzo brak? Potrzebowałam jednak tego ‚kopniaka’.

Trochę ponad miesiąc do startu a ja obiecuję sobie, że spróbuję wytrwać. No i biorę się za solidne treningi – ćwiczę 4 razy w tygodniu. Z treningu na trening widzę progres, ale do formy sprzed roku bardzo mi daleko. Umawiam się z przyjaciółmi na wspólny bieg – mamy zrobić 5 km aby poczuć się pewniej przed startem. Tzn ja mam się poczuć pewniej, bo trening robi ze mną maratończyk i siostra, której codzienne treningi to 7-8 km. Naprawdę mam się poczuć pewniej w tym towarzystwie? ; )

Biegniemy, a ja po 2 km nie wiem jak się nazywam – przerwa! Chwila odpoczynku i biegniemy dalej 3,5 km przerwa! Dłuższa chwila odpoczynku i biegniemy dalej tzn Oni biegną, a ja spaceruję ale za to szybko. Dobiegamy po 5 km i padam, ale udało się! Kilka przystanków na złapanie oddechu i jakoś dobiegłam. Mimo, iż nie był to bieg na medal to czuję się silniejsza i wiem, że jeśli nie uda mi się przebiec całości to mogę zawsze się na chwilę zatrzymać, nabrać powietrza i biec dalej. Jakoś to będzie.

Dostaję od moich nauczycieli rady przed biegiem dotyczące rozgrzewki, co zjeść przed biegiem i jedną, najcenniejszą – „Diana, biegnij wolniej!” Ja, wszystko robiąca szybko, nawet mówię za szybko : ) mam zwolnić?

Ostatni trening przed startem. Jest czwartek. Zaczynam po mału truchtać i po kilometrze przyspieszam. Przypominam sobie słowa trenera – wolniej! Zwalniam. Biegnę wolniutko, mój oddech jest spokojny, nogi nie bolą, po prostu biegnę. Przebiegam 3,5 km bez ani jednego przystanku – jestem z siebie dumna. Co prawda wolniej, ale dobiegłam do celu, a przecież cel jest najważniejszy, a mój to dobiec do mety.

Sobota wieczór – staram się być spokojna, nawet mówię wolniej choć w mojej głowie szaleństwo myśli. Budzik nastawiam na 6 rano i długo próbuję zasnąć, uspokajając moje przebierające pod kołdrą stopy. Budzę się o 5:55. I po co mi budzik? : )

Niedzielny poranek. Stoję na starcie z prawie 10 000 osób – bieg jest połączony z półmaratonem, więc tym bardziej czuję się podekscytowana, że biegnę z początkującymi takimi jak ja, jak również z bardzo zaawansowanymi biegaczami. Na starcie jednak wszyscy jesteśmy równi i to piękne uczucie.

Moje skoncentrowanie osiąga najwyższy poziom. Siostra biegnąca ze mną coś do mnie mówi, a ja Jej nie słyszę. Trochę czuję się jakbym miała zemdleć. Jestem totalnie przerażona, dzisiaj mogę się do tego przyznać. PRZE RA ŻO NA!

Przypominam sobie słowa siostry – „po prostu biegnij, nie patrz na nic, nie myśl o ograniczeniach – PO PROSTU BIEGNIJ!”

10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1 No to biegnę! I niech się dzieje co chce! : )

Biegniemy i kiedy zanika odgłos oklasków i muzyki pojawia się cudowny dźwięk, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Tysiące stóp, tysiące oddechów, jeden rytm. Jestem zauroczona, biegnę wśród tysiąca obcych mi osób, a czuję jakbyśmy się dobrze znali. Dzisiaj, w niedzielny poranek łączy nas tak wiele – mamy wspólny cel – dobiec do mety. Pokonać siebie i udowodnić wyłącznie sobie, że mogę wszystko. Biegnę i nic mnie nie zatrzyma. Czuję jak z każdym kilometrem wraca mi siła. Czuję jak z każdą minutą mocniej się uśmiecham   – do siebie, do ludzi machających, którzy uśmiechają się też do mnie. Same pozytywne emocje.

Słyszę jak siostra gratuluje – „mamy 4 km”, a ja nie wierzę, choć w tym momencie włącza mi się dziwny głos w głowie, że czas na chociaż krótki przystanek. Walczę z głową – przecież nic mnie nie boli, nie mam kolki, nogi biegną, więc czemu głowa im każe przestać?

Nie tym razem! Biegnę dalej i słyszę już owacje kibiców przed metą. Jeszcze ostatnia prosta, ostatnie 100 metrów, kiedy wyłania się meta. Przyspieszam, a siostra łapie mnie za rękę i słyszę już tylko gratulacje. Co za uczucie! Przepełnia mnie najczystsze szczęście. Dostaję medal i widzę moich bliskich, którzy wstali w niedzielę rano, ba, którzy przyjechali z innego miasta, aby w ten dzień być przy mnie. To jest miłość. Prawdziwa. Moja.

Znikają nerwy, znika stres – wszystko zostało daleko za mną. Biegnę dalej! : )

SAMSUNG CAMERA PICTURES

SAMSUNG CAMERA PICTURES