I haven’t thought that Los Angeles could surprise me any more. I had a pretty well set image of the city and its extremes. During my first visit to the City of Angels I felt like crazy in this whole Hollywood mill and lost sight of the city itself. I had to move to California to go so casually to LA and admire its diverse nature. Earlier, I had the first illusory impression. Today, after many visits to LA, I must admit yes! yes this city can still surprise me. It does so with a grace, pouring emotion into me. But it is certain, though I still admit it faintly – I love Los Angeles! Just for all these positive surprises and charms that it slowly reveals. But please do something with these traffic jams!  ; )

Today, I wanted to spend my time lazy in the streets of Venice in search of my colorful murals. And so it was, although I can not call it a lazy time, because too much emotions I had while discovering the works of my favorite artists. I definitely behave like a baby after too much candy. My husband, who, despite his impatient nature, knew perfectly well about it ; ) and with stoic calm accompanied me in my euphoric walk – appreciate and thank you!  <3

*

Nie sądziłam, że Los Angeles może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Miałam już całkiem dobrze zbudowany obraz tego miasta i jego skrajności. Pierwsze wizyty w Mieście Aniołów, gdzie wpadłam jak w szale w cały ten hollywodzki młyn i straciłam zupełnie z oczu samo miasto. Musiałam przeprowadzić się do Kalifornii, aby pojechać tak od niechcenia do LA i zachwycić się jego różnorodną naturą. No cóż przyznaję się bez bicia, że wcześniej uległam pierwszemu, złudnemu wrażeniu. Przyznaję jednak dzisiaj po wielu już wizytach w tym mieście, że tak! tak to miasto potrafi mnie wciąż zaskoczyć. Robi to z gracją dozując mi emocje, abym nie wpadła jak śliwka w kompot ; ) Jednak to już pewne, choć jeszcze przyznaję to nieśmiało – uwielbiam Los Angeles! Właśnie za te wszystkie pozytywne zaskoczenia i powolne odsłanianie swoich uroków. Tylko proszę zróbcie coś z tymi korkami! ; )

Dzisiejszy dzień chciałam spędzić snując się leniwie po ulicach Venice w poszukiwaniu moich kolorowych murali. I tak było, chociaż nie mogę nazwać tego snuciem się, bo jednak zbyt wiele emocji towarzyszy mi przy odkrywaniu prac moich ulubionych artystów. Zdecydowanie zachowuję się wtedy jak dziecko po zbyt dużej dawce cukierków. Wie o tym doskonale mój mąż, który mimo swojej niecierpliwej natury ; ) ze stoickim spokojem towarzyszy mi w moich euforycznych spacerach – doceniam i dziękuję! <3

Do what you love and keep pursue magic

But there was a moment when he finally caught my hand, which was not so easy on my street art excitement ; ) and led to another place. Place without murals, but equally colorful. A place where I could calm my emotions down and stop for a moment to enjoy a surprising view. I let myself to be guided by my husband not knowing exactly what was waiting for me just behind the corner. And there was a calm, perfect calm and it could not be otherwise, after all, M. knows me better than I do myself ; ) which is proved by the place that he showed me. He took me to Venice <3 I stood and I could not believe my eyes that I was still in LA. Romanticism dripped out of my eyes and I felt happy. I felt calm <3

*

Przychodzi jednak taki moment kiedy wreszcie łapie mnie za rękę, co nie jest takie łatwe na moim street art’owym podekscytowaniu ; ) i prowadzi w inne miejsce. Miejsce bez murali, ale równie kolorowe. Miejsce gdzie mogę uspokoić emocje i po prostu pobyć w danej chwili ciesząc się zaskakującym widokiem. Pozwalam się ufnie prowadzić nie wiedząc dokładnie jaki widok czeka za zakrętem. A za zakrętem jest spokój, upragniony spokój i nie mogłoby być inaczej, przecież M. zna mnie lepiej niż ja sama siebie ; ) czego dowodem jest to co ukazuje się moim oczom.

Zabrał mnie do Wenecji <3 Staję i nie wierzę własnym oczom, że nadal jestem w LA. Romantyzm kapie z moich lekko przymrużonych oczu i czuję się szczęśliwa. Czuję spokój <3