Mieszkając w Kalifornii oczekiwanie na jesień okazało się nie lada wyzwaniem. Lato w tym roku rozpieściło mnie porządnie momentami igrając ze mną i fundując mi poparzenia skóry. Jest koniec października, a za oknem 35 stopni i mimo, iż uwielbiam Kalifornię to nie mogę wyzbyć się poczucia, że coś jest nie tak. Przecież teraz powinnam nakładać ciemnozielone kalosze, kurtkę przeciwdeszczową i może nawet rękawiczki. Przecież teraz powinnam wracać po długim spacerze do domu i otrzepywać się z resztek kolorowych liści, które tak pięknie spadały z drzew podczas mojego spaceru. Powinnam rozcierać dłonie przywracając im prawidłowe krążenie i nastawiać wodę na herbatę do której dodam nieco imbiru lub ulubiony sok malinowy. Powinnam też może trochę ponarzekać, że jesień przyszła jak zwykle za szybko, a lato było takie krótkie w tym roku. Narzekanie jednak zostawiam maruderom, bo nigdy nie było moją domeną. Może powinnam to wszystko teraz robić, ale… wcale nie chcę ; )

Z dzisiejszej perspektywy zupełnie inaczej patrzę na wszystko. Zmienia się totalnie wszystko wokół mnie. Dzisiaj zamiast jesiennych porządków, chowania sukienek na wysokie półki i wyciągania ulubionych swetrów na wierzch porządkuje własne myśli i uczucia, znajdując dla wszystkiego właściwe miejsce. Dzisiaj tęsknię inaczej, bo nie tęsknię do sytuacji, ale do emocji jakie wywoływały pewne sytuacje. To one są najważniejsze. Nie muszę dzisiaj tęsknić za kaloszami i wchodzeniem w kałuże w lesie. Ja tęsknię za tym uczuciem, gdy pora roku zmienia się w nową, niosąc ze sobą zupełnie inny wachlarz emocji. Nie tęsknię za zimnem. Nie byłabym uczciwa mówiąc, że kalifornijskie lato może się znudzić. To jest coś pięknego. Wieczne słońce, delikatne sukienki i wieczorne lekkie ochłodzenie, które koi moją zaczerwienioną skórę. Dzisiaj mam lepszy kontakt z najbliższymi niż kiedyś, bo technologia nie pozwala nam tęsknić za mocno, więc nadal potrafimy sobie działać na nerwy ; ) na skype lub szeregu innych komunikatorów, które wreszcie wiem do czego służą. Bo jeśli masz kogoś pod ręką to niepotrzebne Ci żadne komunikatory, wtedy spędzasz czas z najbliższymi na żywo. To Twój czas, jedyny i najważniejszy i tak bardzo limitowany, moje dobro luksusowe. Wybieram więc bardzo rozsądnie z kim go dzielę.

Myślę ostatnio o tym, że kalifornijska przygoda powoli dobiega końca i że za rok będę mieć znowu swoje kurtki, czapki, rękawiczki i bliskich na wyciągnięcie ręki. Będzie cudownie, choć już zupełnie inaczej. Już zawsze będzie inaczej i już zawsze pozostanie we mnie tęsknota za Kalifornią. Przekroczyłam bardzo dziwną barierę, niczym krok milowy. Przekroczyłam próg dorosłości, chociaż od tak wielu lat sądziłam, że już jestem całkiem duża. Do powrotu do Polski zostało jeszcze trochę czasu, a ja mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia tutaj w Kalifornii, tak więc wybaczcie, ale wycisnę to kalifornijskie lato jak cytrynkę ładując akumulator po brzegi. Zobaczymy się niedługo, już w realu, tak jak lubię najbardziej <3 Zanim to jednak nastąpi poszukam pięknych emocji w nowych sytuacjach i poszukam jesieni, którą aby znaleźć musiałam zawalczyć z samą sobą i udało się, bo ta walka zawsze przynosi coś niesamowitego. Nie będę dziś pisać ile mnie to kosztowało, napiszę jedynie, że warto było <3 Jak ze wszystkim! Warto było! <3

Znalazłam i siebie i jesień, która skryła się wysoko w górach w przepięknym lesie o nazwie Angeles Forest : ) Taka nazwa dla lasu zobowiązuje i dzisiaj nie dziwię się, że właśnie tam znalazłam to czego szukałam, choć zawsze było na wyciągnięcie ręki <3

No to w drogę!

Trudne wybory na szlaku ; ) W lewo, czy w prawo?

Musiałam sprawdzić czy to naprawdę skała, a nie drzewo na które wyglądało. 
Pozory mylą. Czasem musimy czegoś dotknąć, aby poznać prawdę.

Fajna, prawda? : )

W takich okolicznościach przyrody taki relaks to prawdziwa przyjemność.

Tu byłam! : )

Na powyższe leniuchowanie na hamaku tym razem się nie załapałam, ale ten 
moment uregulowania oddechu i odzyskania sił był bezcenny. 
Tym bardziej, że jeszcze tutaj nie zdawałam sobie sprawy co czyha za rogiem.

Za zakrętem czekały na mnie niesamowite widoki i ... mój lęk wysokości, który 
wyskoczył jak przysłowiowy Filip z konopii i uczepił się mnie jak rzep psiego 
ogona. Pozwolił mi jednak na porządny wewnętrzny dialog, jaki przeprowadziliśmy        wspólnie. Dawno się tak nie wygadałam i dzisiaj nieco lepiej go rozumiem. 
Zrobiłam coś co powinnam zrobić dawno temu, zaakceptowałam to, że jest. 
Może to i lepiej przy moich czasem bardzo dziwnych pomysłach ; )

Tutaj nastąpiła spora luka w zdjęciach, bo zaaferowana rozmową z moim lękiem 
wysokości zupełnie straciłam głowę do robienia zdjęć. 
Wiecie zapewne jak to jest się z kimś zagadać ; ) 

Nadszedł jednak ten piękny moment, gdy mogłam się z moim towarzyszem pożegnać 
i nie będę udawać, nasze pożegnanie było chłodne wręcz oschłe. 
To, że go akceptuję, nie znaczy jeszcze, że go lubię. 

No i to są widoki : ) Drzewa, zieleń, góry widoczne z nieco bardziej przyziemnej
 perspektywy : ) Uwielbiam! Energia wraca jak za dotknięciem czarodziejskiej 
różdżki : ) Trwaj chwilo trwaj! Widzę to wszystko i zachwycam się! Zachwycam tak jak  jeszcze nigdy się nie zachwycałam! Zachwycam tak bardzo, że gubię z oczu 
wszystkich moich towarzyszy i...zostaję sama. Ale...

każda nowa, nieznana droga...

przeraża, ale dopóki nie pójdziemy naprawdę sami...

nie zobaczymy tego co najcenniejsze...

tego wszystkiego co na codzień wydaje się takie zwyczajne...

a właśnie te zwykłe chwile są najcenniejsze!

Znalazłam swoją piękną ukochaną jesień tutaj w Kalifornii, tak daleko od domu...

a tak blisko siebie <3

Do zobaczenia....w lesie : )