Nikt nie staje się minimalistą z dnia na dzień. To proces. Co tu kryć, proces jak się okazuje dłuższy niż sądziłam. Mój minimalizm zaczął się już kilka lat temu. Ograniczanie rzeczy, lepsze gospodarowanie czasem, eliminowanie tego co mi nie służy. Przeszłam naprawdę sporą metamorfozę. Długo szukałam własnego stylu i rzeczy jakie są mi potrzebne, ale zależy mi, aby wyglądały tak jak lubię. A lubię inaczej, lubię dziwnie i lubię kiedy coś jest wyjątkowe. By takie było nie może być mowy o masówce, chociaż z tej także korzystam, bo wyłącznie na rękodzieło mnie najzwyczajniej nie stać. Staram się jednak być rozsądna i nie wyglądać jak klon, dzięki czemu żadna influencerka nie ma na mnie wpływu, bo jak coś jest wszędzie to ja tego nie chcę. Dlatego też tak bardzo uwielbiam obcowanie z artystami. Z ludźmi, którzy nadają rzeczom niepowtarzalne formy. Każde takie spotkanie totalnie mnie inspiruje i z tych naszych spotkań powstają nowe pomysły.
Co zatem stało się ze mną, że wszystko to pewnego zimowego wieczora staram się zaprzepaścić? Gdzie podział się mój minimalizm, kiedy już sama nie wiem jak, ale nagle zaczynam wpisywać w wyszukiwarkę cztery proste litery i po chwili moje źrenice szaleją.

Dałam się podejść jak dziecko. Złapać na przynętę, którą tak dobrze znam. Przecież znam mechanizmy. A jednak pozwoliłam się zmanipulować i co więcej odczuwać przy tym dziką przyjemność.

To co zrobiłam to dowód na to, że mimo dużej wiedzy jak co działa, mimo własnych wyborów, by żyć inaczej, bywają momenty, że wraca jakaś myśl, czy narasta potrzeba i jak się tego nie opanuje to hulaj dusza piekła nie ma. Moim “piekłem” okazała się znana odzieżowa sieciówka. Nie chcę tutaj pisać nic złego na daną sieć, więc zastosuje się do zasady nie możesz powiedzieć dobrze, to nie mów nic. Małe a jednak powiedziałam, więc dodam małe b – nie jestem miłośnikiem sieciówek, które nosi każdy, chociaż w szafie jeszcze kilka rzeczy mi zostało, które eliminują się same, najczęściej po praniu.

Tak czy inaczej od kiedy zrobiłam totalne porządki w swoim życiu i szafach. Od kiedy zamieniłam pokój z garderobą na szafę, którą dzielę z mężem (o zgrozo, jak do tego doszło ; ) Dajemy jednak jakoś radę, bo kilka jego rzeczy lubię na tyle, aby podkradać je od czasu do czasu. No, ale do rzeczy, co wymodziłam, co takiego zrobiłam?

Otóż, obiecałam sobie, że do mojej szafy, będą trafiały jedynie ubrania, które są bardzo dobrej jakości, które produkowane są w dobrych warunkach, które totalnie do mnie pasują i takie w których czuję się po prostu totalnie sobą. Po czym….aż mi głupio, ale powiem jak już zaczęłam, ku przestrodze. Po czym, spędziłam 1,5 h w sklepie online!!! Czułam się jak na jakimś wyprzedażowym haju, bo do mojego koszyka wpadały rzeczy, które nijak się mają do mnie, ale przecież są takie tanie, że aż żal nie kupić. I tutaj nadal nie włączyła mi się żadna lampka, że przecież skoro tak są tanie to ile są warte? No właśnie, zmarnowałam 1,5h mojego czasu na niewarte swojej ceny rzeczy. Napakowałam koszyk po brzegi, którego na stówę nie uniosłabym w realu, ale online jest lekki jak piórko. Niestety super tania rzecz plus kolejna super tania rzeczy i jeszcze w tym równaniu jest kilka plusów, które zsumowane dają wynik ujemny dla mojego portfela. Na dodatek przyprawiający o zawrót głowy. Oszalałam!!!???
Z tego totalnego zakupowego amoku wyrywa mnie sam sklep, który nagle, bez ostrzeżenia wyrzuca mnie ze swojej strony “pokazując” środkowy palec z napisem “Twoja sesja wygasła”. Co do ‘trzy kropki’, pomyślałam odświeżając stronę. Znowu ujrzałam mój koszyk wypchany po brzegi, ze spodniami, koszulami, sukienkami, chyba też czapka z działu męskiego (dla mnie rzecz jasna) i rzeczami, których teraz już nie pamietam, hmmm co ja tam nabrałam? Gotowa by kliknąć prawie już pulsujący guzik ZAMAWIAM, aż tu nagle znowu ten palec! Tym razem komunikaty były dwa, jeden po drugim – “Twoja sesja wygasła” i zaraz następny “Twój koszyk jest pusty”. Orzesz! Chwila moment! Już naciskałam, chciałam tylko jeszcze dosłownie rzucić okiem na płaszcze, bo dziwnym trafem nie zajrzałam?! Odświeżam, odświeżam, odświeżam i nic się nie dzieje, koszyk pusty, ja z miną po mału przywołującą się do porządku. Jeszcze klikam, jeszcze mam nadzieję, że nie zmarnowałam ostatnich prawie już 2h na zakupy, które nie doszły do skutku. Klik, klik, kliiiiiik – “Twój koszyk jest pusty” brzmi napis, a ja wpatruje się w niego i po chwili myślę sobie, co ze mną jest nie tak? Co sprawiło, że dałam się porwać i wciągnąć w coś, czego nie chciałam, czego unikałam, omijałam od tak długiego czasu. Po to zmieniłam mieszkanie, po to pozbyłam się zbędnych ubrań, po to szukam moich perełek jak japońskie haori, czy sweter od młodego, nieznanego projektanta, który jest przepiękny i jedyny w swoim rodzaju. Po to, aby zasypać się kiepskimi ciuchami z sieciówki? By mieć rzeczy bez charakteru, bez poszanowania dla natury i ludzi, którzy szyją je za grosze. Gdzie to wszystko mi uleciało??? Wstyd mi.

Dziękuję za wywalenie mnie z waszego sklepu online, obiecuję już więcej nie zaglądać. Nie jesteśmy kompatybilne. Muszę przyznać, że dostałam niezły prztyczek w nos i jestem tak ogromnie wdzięczna, że nie nakupowałam w tym dzikim amoku tego wszystkiego. Postaram się wyciągnąć wnioski i uniknąć podobnych chwil słabości.

Tymczasem zaparzam gorącą herbatę w kubku jaki dostałam od osoby która kocha ceramikę i jest to jedyny taki kubek, wykonany ręcznie – dziękuję Malwina!
Nakładam japońską Yukatę, identycznej nikt nie ma tutaj. Przyjechała do mnie z Japonii – dziękuję Joanno.
Nakrywam się miękkim kocem, którego także nie ma nikt, bo zrobiłam go sama.
Jestem u siebie.

PS. Codziennie mierzymy się z wieloma słabościami. Każdy, bez wyjątku. Ubrania to tylko przykład jaki pokazuje jak bardzo jesteśmy sterowani i manipulowani, by mieć coś czego tak naprawdę nie potrzebujemy. Pozostawiam to każdemu do własnej refleksji i życzę siły na codzień, by wytrwać w postanowieniach, które przecież podejmujemy z ważnych powodów.