I spread the mat in front of the big window. I sit comfortably, straightening my back and getting ready for yoga. I look through the window behind and see cars on the highway. They run one after another – I like to imagine who are in these cars. Who are they and where are they going? Did they have a good morning? What are they planning for the day? When they were preparing for the new day, they had breakfast, kissed their beloved, or maybe they were sleepily playing with an alarm clock and walked off with a cup of coffee to take away.

The yoga teacher’s greeting, which is gentle but energetic and joyful, greets us all in class. I am new energy in the group ; ) so I’m asked a few words about myself. I say hello to everyone, saying my name and why I’m here – in the yoga classes, in the US, in Redlands. I also add shyly that I needed a break and I want to find my breath, they’re all laughing and I hear joyfully – you hit the right spot, you can catch a breath here, but first you have to find it.

I lie comfortably on the mat in the position of ”dead body” in search of breath. Is it not so in our lives that we sometimes have to have a still body to wake up? I take in air through my nose, like my earlier kundalini yoga practices, but the teacher asks us to let the first few breaths out through our mouths without being disturbed by the sounds that accompany them. Our breaths synchronized form one melody. Melody of relief, forgiveness, release. I feel light when I sit back in front of a big window and for a moment my mind is catching up again on the highway. But it takes a fraction of a second, because I see something else. Just behind the highway I have the most beautiful background for exercise – the mountains, which together with the highway create a wonderful paradox, the balance I am looking for. I have everything I’m looking for at once. The serenity and majesty of nature in contrast to the noise of the streets, the thought of every single person in the speeding car on the highway. This is my balance, my balance and the harmony I’m looking for. I want it all at once. I want to go still and enjoy every day spent in creative work, at meetings with inspirational people. I want to one day enjoy morning coffee while in my pajamas and not worrying that it’s almost noon and I’m not ready. Ready, more than ready, ready to celebrate important moments. My moments. But when it comes to the work week, I am the person who puts a nap on the alarm clock so that later in the morning I curse colorfully when I put in my sleepy eye my mascara brush. Take morning coffee in a thermal mug and go ahead, but I always want to have a view of the mountains, the view of the forest, the view of calm, which is my balance.

Yoga has not changed me. I did not suddenly become joyous larking in the morning or resigned from the Friday pizza with my husband on the couch. Yoga has taught me a lot, though. She taught me to be here and now. Experience the moment with my whole self. Catching a balance in a world full of chaos. Balancing between the rushing motorway and the patient, calm, breathable mountains and nature.

At every stage of my life, yoga perfectly reflected the condition I was in. My first meeting with yoga (hata yoga) and bleeding nose. I shed tears during kundalini yoga. Today is two months of vinyasa yoga, which is referred to as Flow Yoga and I am now ready for this fluency. For all the incredible power of a smooth transition from one asana to another in the constant search for one’s own breath and in constant agreement with one’s own breath. Find your breath, flowing in search of your own harmony.

*

Rozkładam matę na wprost wielkiego okna. Siadam wygodnie prostując plecy i szykując się do zajęć jogi. Spoglądam przez okno za którym po autostradzie mkną samochody. Pędzą jeden za drugim, a ja lubię wyobrażać sobie kim są osoby w tych autach. Kim są i dokąd jadą. Czy mieli udany poranek. Jaki planują dzień. Czy szykując się do nowego dnia zdążyli zjeść śniadanie, pocałować ukochaną na powitanie, czy może igrając z budzikiem zaspanym krokiem ruszyli z kubkiem kawy na wynos. Z zamysłu wybija mnie przywitanie nauczyciela, który łagodnym, ale jakże energetycznym i radosnym tonem wita nas wszystkich na zajęciach. Jestem nową energią w grupie ; ) dlatego jestem poproszona o kilka słów o sobie. Witam się ze wszystkimi informując jak mam na imię i skąd właściwie się tutaj wzięłam – na zajęciach, w USA, w Redlands. Dodaje także nieśmiało, że chcę złapać oddech, czym rozbawiam wszystkich i słyszę radosne – dobrze trafiłaś, złapiesz oddech, ale zanim to nastąpi musisz go znaleźć.

Kładę się wygodnie na macie w pozycji martwego ciała w poszukiwaniu oddechu. Czy w życiu też tak nie jest, że musimy czasem mieć nieruchome ciało, by mogło się ono obudzić? Nabieram powietrza mocno przez nos tak jak w moich wcześniejszym praktykach jogi kundalini jednak nauczyciel prosi abyśmy kilka pierwszych oddechów wypuścili przez usta nie krępując się dźwiękami jakie temu towarzyszą. Nasze oddechy jak zsynchronizowane tworzą jedną melodię. Melodię ulgi, odpuszczenia, uwolnienia. Czuję się lekka, kiedy siadam ponownie na wprost wielkiego okna i na moment mój umysł łapie znowu pędzące auta po autostradzie. Ale to trwa ułamek sekundy, bo dostrzegam coś innego. Tuż za autostradą mam najpiękniejsze tło do ćwiczeń – góry, które razem z autostradą tworzą cudowny paradoks i zarazem balans, którego szukam. Mam wszystko to czego szukam naraz. Spokój i majestatyczność natury w kontraście do szumu ulic, szumu myśli każdej jednej osoby w pędzącym samochodzie po autostradzie. To jest mój balans, moja równowaga i harmonia, której szukam. Chcę tego wszystkiego naraz – chcę gnać nadal i cieszyć się każdym dniem spędzonym na kreatywnej pracy, na spotkaniach z inspirującymi ludźmi. Chcę jednego dnia rozkoszować się poranną kawą będąc w piżamie i nie przejmując się, że już prawie południe, a ja taka nie gotowa ; ) Gotowa, oj gotowa, jak nigdy gotowa na celebrowanie ważnych chwil. Moich chwil. Jednak, gdy przychodzi tydzień roboczy, jestem osobą, która ustawia w budziku drzemkę drzemki, by później w porannym szale przeklnąć siarczyście, gdy trafiam w zaspane oko szczoteczką z tuszem do rzęs. Zabrać poranną kawę w kubek termiczny i gnać, gnać przed siebie, ale chcę zawsze mieć widok na góry, widok na las, widok na spokój, który jest moją równowagą.

Joga nie zmieniła mnie. Nie stałam się nagle radosnym skowronkiem o poranku, ani nie zrezygnowałam z piątkowej pizzy z mężem na kanapie. Joga nauczyła mnie jednak bardzo wiele. Nauczyła mnie bycia tu i teraz. Doświadczania chwili pełną sobą. Łapania równowagi w świecie pełnym chaosu. Balansowania pomiędzy pędzącą autostradą a cierpliwymi, spokojnymi dającymi oddech górami i naturą.

W każdym okresie mojego życia joga odzwierciedlała idealnie stan w jakim aktualnie byłam. Moje pierwsze spotkanie z jogą (hata joga) i krwawiący nos (więcej tutaj https://www.jestemwlesie.pl/?p=342). Moje przelane łzy podczas kundalini joga (więcej tutaj https://www.jestemwlesie.pl/?p=907)

Dzisiaj jestem po dwóch miesiącach vinyasa joga, która określana jest jako Flow Joga i właśnie teraz jestem gotowa na tę płynność. Na całą niesamowitą moc płynącą z łagodnego przechodzenia z jednej asany w drugą w ciągłym poszukiwaniu własnego oddechu i w ciągłej zgodzie z własnym oddechem. Znajdź swój oddech i płyń w poszukiwaniu własnej harmonii.